='(
Rozmawiałam z Gemmą przez telefon. Wcześniej smsowałyśmy. To ona to wszystko zaczęła. Ja już się pogodziłam ze wszystkim wczoraj wieczorem. Ale ona zaczęła. Jeszcze bardziej się wkurzyłam. I tym razem wszystko jej wygarnęłam, ale porządnie. Heh... nie chce mi się o tym pisać. Gdzieś tak pod wieczór zadzwoniła. Byłam pewna, że mi to wszystko już wisi. Ale coś we mnie pękło, nie nawidzę takich rozmów. Jak to ja, zaczęłam pochlipywać do słuchawki. Skończyło się na tym, że postatnowiłyśmy pozostać koleżankami. Ot co, taka szkolna znajomość. Tak... tylko, że ja takich koleżanek mam w cholere. Mama mnie pocieszała, "a nóż jeszcze kogoś sobie znajdziesz, zaraz będziesz miała chłopaka, a o Gemmie zapomnij". Kiedy zobaczyła jak płaczę nad kranem zmywając naczynia, a raczej pochlipuje, zdziowiona podeszła do mnie "to ty płaczesz?". Po tym jak się na mnie wydarła... o głupie pranie. Kłótnia z Gemmą, a spowodowała, że chodziłam cały dzień jak kłębek nerwów ściśnięty bardziej niż atomy monitora przedemną. No ale doszło do tej rozmowy, powiedziała mi, że cały dzień to przepłakała. No ona cały dzień, a ja całą godzinę przez telefon, a potem skulona w łazience. Poszłam wytrzeć nos i tak zostałam na białym dywaniku pomiędzy niebieskimi kafelkami. Głupio mi było, że płacze. Nie płakałam, kiedy Noel mnie ranił, nie płakałam nigdy wcześniej. Ale teraz się popłakałam. Bo choć niby będzie dobrze, lepiej coś niż nic, to jednak... dopiero te łzy mi pomogły. Ale ja jak to ja, nie dałam się sobie wypłakać. W ciągu sekundy, wraz z myślą, że jak idiotka się tym wszystkim przejmuje, otarłam ręką twarz i uśmiechnęłam się do lustra. Grałam sama przed sobą, uśmiechnęłąm się, zaczęłam się śmiać. Zawsze byłam dobrą aktorką, kolejny talent panny miki. Myślę by pojechać za rok, na letnią szkołe aktorską w Dublinie. W tym roku nie dam rady. Potem zeszłam na dół, zaczęłam opowiadać mamie i... znowu się popłakałam. I ja, jak to ja, sama sobie kazałam przestać i jak ręką odjął, łzy zniknęły. Sama się sobie dziwie, najpierw nie mogę się powstrzymać od płaczu, ale gdy tylko przynajmniej jedna łza spłynie to mi wystarcza. Heh... dziwna jestem. Życię będzie się toczyć dalej. Nie wiem czego Gemma ode mnie oczekiwała. Tym razem to ja milczałam, nie miałam co już jej powiedzieć. Wałkowałyśmy w kółko te same tematy. Trudno... może ma rację, dopiero teraz odnalazła prawdziwą siebie. Ja odnalazłam silną mikię po tym... chyba po tym smssie od Noela który uświadomił mi jaki z niego dupek. A może już wcześniej... sama nie wiem. I ma racje, jesteśmy za różne. Trudno... niech będzie koleżanki. Zawsze mam was no i może Hannę...? Zobaczę co przyniesie mi los.
Alan ciągle mi łazi po głowie... dzisiaj poszłam do miasta na spacer i rozglądałam się, czy może gdzieś nie spaceruje. Czasem wpada do Dungloe. Bo ma trening, bo czeka na braciaka(skończył szkołe rok temu), bo łazi jak to on, no jednym słowem... cały Alan. Heh... spotkałam Rossa z DAmianem w samochodzie (machnięcie obu), Duffego i... niestety Noela. Ale nigdzie Alana. Szkoda... Zakochać się sobie nie dam. Tylko, że już dawno nie pozwoliłam sobie by jaki kolwiek chłopak mi się podobał, tak na poważnie. Może czas pozostawić te sprawy swojemu sercu i trochę wyluzować. Wcześniej też się starałam pilnować i skończyłam zakochując się w Noelie. Tak apropo Duffy ciągle mi jeździ pod domem. Spoko, obok mojego domu jest cicha trasa na Brutenport, czysta od policji, ale na serio... żeby mi jeździć na tym drącym się silniku, w okół miasta o tej porze. Co w tym takiego super? Według jego jazdy mogłabym sobie zegarek ustawić. Co piętnaście minut słyszę "wrrrrrrmmmmmmm" wyglądam przez okno, gówniano turkusowy samochód. Już wolałam Rossa, jego jest przynajminej cichszy...
Dodaj komentarz