buraczek i cierpienia w raju.
No i pojechał spowrotem do Dublina. Chyba się powoli przyzwyczajam. W końcu tak być musi nieprawdaż? Nie ma przecież tak, by to się nagle skończyło, bo po cholere mu tutaj w tej dziurze siedzieć. Samolubna ani głupia nie jestem. Ani tu roboty dla niego, ani sensu by siedział na tyłku i nic nie robił. W Dublinie przynajmniej przysiądzie do nauki, zda egzaminy i dostanie pożądną pracę. Ja za rok po maturce do Dublina, wynajmujemy wspólne mieszkanie i panicz twierdzi, że będzie mnie utrzymywał przez lata studiów. W końcu będzie zarabiał grube zielone. Gdyby siedział w domu, to najwyżej sałate mógłby zbierać, byśmy mieli te nasze zielone xD
Tiak może plany na przyszłość wydają się śmieszne i naiwne, ale mam już dość słuchania "skąd wiesz, że będziecie ze soba za rok, lub dwa?". Szczerze to wolę słuchać kiedy opowiada, co by było gdybyśmy razem mieszkali w Dublinie. Budzili się rano obok siebie, całowali na dzień dobry, jedli razem śniadanie popijając szybko gorącą kawą, a potem raze wychodzili, on do pracy ja na uniwerek. Było by cudownie. Jakiś czas temu poznałam fajną dziewczynę. Rozmawiamy często na necie, ale jeszcze ani razu nie miałyśmy okazji się spotkać. Mieszka niedaleko, ale żadna z nasz nie ma czasu a tez jakoś los nie pozwala. Ona pozwoliła mi uwierzyć, że nie każda miłość wypala się szybko. Jest ze swoim facetem od 3lat i nadal się kochają jak by dopiero co się poznali. Leanne jest tylko ode mnie o rok starsza. Więc nadzieja jest, trzeba tylko chcieć, kochać i się nie poddawać, prawda? I przestać się bać. Ja przestaję.
Do informacji drobnych dodam, że mam infekcje skóry wywołaną przez bakterie w gardle, czyli przez infekcje gardła. Szczerze, gardło mam wporządku, nie boli nic. Skórza na twarzy i ramionach przyprawiała mnie o cierpienia. Dostałam antybiotiki, jakieś inne tabletki i krem i jakoś żyję. W godzinę po wzięciu leków, tracę przytomność, potem się budzę i jest już dobrze. Kochanie okazało się prawdziwym cudem które nie wystraszył widok ropuchy zamiast swojej księżniczki. Całował, tulił, chuchał i powtarzał wkółko, że dla niego i tak jestem najpięknięjsza istotą na ziemi i nic tego nie zmieni. Kiedy nażekałam, że wyglądam strasznie, powtarzał, że to zwykła wysypka, że minie. Jak go tu nie kochać?
Na zakończenie dodam, iż jego brat Paul, nadal się niczego nie nauczył, nadal mu nic nie przeszło i nadal zachowuje się jak dziecko w przedszkolu które stroi fochy, ale nikt nie wie dlaczego. Kiedy Marka mama wyjechała, siedziałam u Marka co wieczór. Jego tata nie miał nic przeciwko, nawet się cieszył, bo przynajmniej Mark starał się by chałupa była w jako takim pożądku, żeby wstydu przed kobietą nie było xD Pete też uśmiech od ucha do ucha na powitanie i kiedy szliśmy po schodach do pokoju Marka nie raz krzyknął, byśmy pamiętali o antykoncepcji xD Tiak... tylko ten Paul. Drugiego dnia mojego pobytu wrócił z 3dniowego wypadu z kumplami. Schodzę do łazienki żeby się odświerzyć, bo zara idziem na impreze, a w tym samym momencie z kuchni wychodzi Paul. Na co ja miło się witam, z pięknym uśmiechem na ustach, a w odpowiedzi słyszę wzdychanie a potem "Jeeeesus.." od odwróconych pleców. Co ja niby mu zrobiłam?! Śmiać mi się tylko chciało, a jak Markowi powiedziałam to sam się zaśmiał. Choć z jednej strony szkoda mi Paula, mnie to tam on może nienawidzić i wzdychać ile chce... Ale przez to wszystko traci bliski kontakt z bratem, bo Mark ma już dość jego dziecinnego zachowania i tego, że traktuje mnie, tak jak mnie traktuje. Pewnego dnia, przebieże się miarka i Mark, wbrew obietnic, coś mu powie.. Dlaczego Paul, nie może być jak Pete? Nie rozumiem niektórych ludzi...
Dodaj komentarz