czy widziałeś mych oczu cień... łez ślad?...
Chyba muszę zacząć od tego snu... o Ruairim i wczorajszym wieczorku później. Muszę go opisać póki jeszcze jest świerzy, bo dopiero co wstałam...
Wszystko działo się podczas parady. Ja szłam z moją nauczycielką od Artu i ona powiedziała "leć" i ja się uniosłam w powietrzu. Kolejna nowa moc... umiałam latać, jako jedyna. Ludzie patrzyli na mnie z niedowierzaniem. PRzychodziło mi to z trudem, unoszenie się coraz wyżej w szczególności było trudne. Leciałam za tłumem, obniżyłam lot i zaczęłam się wydurniać z Ciaranem i chłopakami(efekt wczorajszego koncertu). Leciałam tak z tłumem, bawiłam się, jak motyl. Zauważyłam Noela z chłopakami, on też mnie zauważył i nie zareagował tak jak reszta, z niedowierzaniem. Był zaskoczony, coś o mnie powiedział chłopakom. Przeleciałam z tłumem nad nimi. Potem latałam bo jakichś dziwnych miejscach, a na koniec wyrwałam Hanne i poszłyśmy spowrotem do miasta. Noel spojrzał na mnie i powiedział "nie no, tam gdzieś są sznurki" odwróciła się i do niego podleciałam. "To czysta magia". "Tak jak z miłością? tam gdzieś są sznurki". Przybliżyłam się i podałam mu swoje dłonie "zobacz sam". Nie było nienawiści, ta sytacja była wolna od jakich kolwiek negatywnych uczuć. Tak jak kiedyś... jak gdyby niczego wcześniej nie było. Zaczął dotykać moich dłoni, rąk, przejechał rąką po pasie. Ja tylko patrzyłam na niego z anielskim spokojem. "Masz coś w butach, do nóg przywiązanego". Wyciągnęłam do niego długą nogę w czarnej szpilce, chciał dotknąć, przełknął ślinę. "Sprawdzaj". W moim głosie nie było żadnego wyzwania, spokój i... rozbawienie? Dotykał szpilki, ale nie sprawdzał. Spojrzał na mnie tak jak kiedyś... przed tym wszystkim. "Ja wiem, że to już wszystko minęło. Moglibyśmy tak gadać, przyjaciele, ale... ja jestem chłopak z Brutenportu". A ja jak się okazało, tylko tyle chciałam. Byśmy mogli normalnie gadać, tak jak ja potrafię z CIaranem i tymi chłopakami. Chciałam móc się znowu z nim śmiać... jako kumple, jak kiedyś... na koszu. Spojrzalam na niego z bólem. "sory mała". Jego głos był taki... kojący, przyjacielski, pełny skruchy. Odfrunęlam kawałek i wpatrywałam się w coś za nim, on odszedł, a ja na coś czekałam. Później on wyszedł z tego budynku i powiedział "chick..." ale ja odleciałam, już się nie odwracałam. Uniosłam się wysoko, uciekłam od wszystkich. Tam znalazłam ukojenie... było mi dobrze, tak lekko... pogodziłam się z tym. Jaka ja się czułam wolna... silna... byłam po prostu sobą... I ten Noel... brakuje mi tego kogoś... z kosza. Nie tego Noela którego widzę na codzień. Jakie to dziwne, że aż taki był inny, kiedy byłam normalną laską. Do tego o 2roki niżej. Zwykła małolata z którą można spoko pogadać. A potem... stałam się TĄ polką...heh... te sny... już dawno nie było o Noelie (dokładnie od niedzieli).
Dodaj komentarz