jednak warto żyć...
Według waszych wyobrażań, jestem pewną siebie dziewczyną która nie boi się niczego... JAkie to dalekie od prawdy. Chciałabym być taka jak Char, widząc obcego chłopaka opierającego się o murek pod S.V. po prostu od tak podejść i go zagadać. Nie potrafię tak. Głęboko w środku, ciągle pozostały resztki nieśmiałości... Gdyby wczoraj nadażyła się okazja, coś bym zrobiła. Ale okazji nie było. Była praca, latanie od stolika do stolika, od baru do restauracji. Zresztą... zmęczona już jestem. Zmęczona stawianiem zawsze pierwszego kroku. Dlaczego, my kobiety, potrafimy podrywać z gracją, a większość facetów jak już podrywa, to nachalnie, chamsko. Może nie większość... ale wszyscy ci z którymi ja się spotkałam. Czyjaś dłoń na twoim nadgarstku "lalka, daj mi swój numer telefonu" "Nie" "Dlaczego?" "Po prostu". Potem gwizdy... brudne spojrzenia... Dlatego spodobał mi się ten chłopak, był inny. Z poczuciem humoru, ułożony i... trochę nie śmiały. Z tąd ten takt. Chodził po tem, kręcił się. Zaglądał do sali. I miał kilka okazji by mnie zagadać. Nie odważył się. A dzisiaj moje kochane, wyjeżdżają. Gdyby on stąd był... heh, ale nie jest. JEszcze wielu chłopaków będzie. Wiele gości w hotelu. I wesele w piątek. Jakiejś laski z Brutenportu. Podobno. Coś wam to mówi? Prosto po szkole, do domu wskoczyć w ciuchy i do pracy. Już teraz wiem, że będę padnięta kiedy wrócę do domu. Umierająca. I mam nadzieję, że nie będzie tam pewnych osobników płci męskiej. Już raz się przejełam, a tu się okazało, że Alan pomylił hotele. Na szczęście. NO właśnie Alan... po co było to zachowanie w piątek? Te wygłupy, spojrzenia, uśmiech którego nauczyłam go ja. Na co to? Po co to? Na co to, po co to, jak? Przecież on ma dziewczynę... i znowu zaczął. Nie rozumiem go... nie chcę rozumieć... chciałabym umieć nie kochać, nie zwracać na nich uwagi. Nie widzieć facetów, skupić się na nauce, i widzieć tylko cyfry. Tak jak Gemma... "Bo ja nie mam na to czasu". Ja też nie mam, w teori nie mam. W praktyce, każdą wolną chwile zapełniają oni.
Ja nie bawię się facetami... oni sami się proszą. Zaczynam nieświadomie, kończe zupełnie świadomie. Tym chłopakiem się nie zabawiłam, przecież tylko się uśmiechnęłam kilka razy, raczyłam go spojrzeniami. Zalotnymi, różniącymi się od tych, którymi raczyłam innych klientów. Podobno mój urok osobisty poraża. Ludzie lubią kiedy ich obsługuję, cieszę się. Może jeszcze nie jestem taką skończoną, pustą idiotką. To usłyszałam wczoraj, ale uszło w tłumie. Ten okrzyk został stłumiony muzyką dla dzieci w barze, krzykiem Nikiego, że chcę mu się pić (piwo) i że zaraz zwariuje. Śmiech Coriny i jej uśmiech "skończona suka, nawet nie zwracaj uwagi". Nie zwróciłam, nie miałam na to najzupełniej w świecie ochoty.
Nadal tkwie w korytarzyku, na dworze ni to deszcz, ni to słońce. Duszno, upalnie, ale ciemno... i mi też tak jakoś jest. Dobrze i źle... i lekcje czekają... i biała apaszka. Cieniutka, lekka i błyszcząca jak wstążka. Wisi na krześle, a jutro wplotę ją we włosy. W bieli mi do twarzy... tak powiedział tatuś. Coś się zmieniło... i jest dobrze. Ciekawa jestem, czy tą też Alan pokocha. Tak jak powiedział, że kocha moją turkusowo czarną apaszkę. I mnie też przecież kocha... szkoda tylko, że jego nigdy nie można brać na poważnie. Dopóty, nie spojrzy na ciebie tymi niebieskimi oczami i tak, bez uśmiechu, zacznie prawić komplementy. Heh... Nerwowo poprawię sukienkę i usiądę na zimnej i czarnej jak przechwświat posadzce. I będę czekać... aż ktoś przyjdzie z kluczem i wskaże mi drzwi. Bo ja nadal tkwie w pustce...
"Wynieś mnie pod niebiosa, zwróć mi skrzydła, które odebrał mi czarny anioł... pokaż co to miłość, aniele stróżu mój... Gładzisz włosy, patrzysz w oczy, ale wszystko co widzisz, to odblask twych białych skrzydeł... aniele... Biały aniele..." - dzieło własne.
Dodaj komentarz