Dołuję się... nie wiem po co... Dołuję się słuchając smutnej muzyki... Dołuje się by nie myśleć. Zdecydowałam, że shiftnę Ruairiego. Niech będzie co ma być.
Siedząc pod prysznicą doszłam też do innego wniosku... Wniosku który mnie załamuje, ale po kolejnej nocy pełnej snów... po kolejnym dniu brudnych spojrzeń... po raz kolejny powtórzę to smutne, żałosne zdanie " z Noelem nie do końca mi przeszło". Nie obrzucajcie mnie kamieniami...nie krzyżujcie... to wszystko jego wina... zakazany owoc kusi... jego ciało i spojrzenia kuszą... nie dam się... ale ciągle... kuszą... a ja lubię się bawić. "Play along", już sama nie wiem. Tego wszystkiego za dużo... jest... było... i będzie. Przekleńte słowianstwo, przeklęci faceci, przeklęta uczucia, przeklęta dołująca muzyka, przeklęte... życie... Czuję się taka wyprana.. za dużo przez ostatnie kilka dni myślałam. Za dużo się dowiedziałam, ża bardzo się przejęłam, za dobre serce mam i przede wszystkim... spieprzone serce...
I z tym shitnięciem... myślicie, że powinnam? Powiem mu, żeby na więcej nie liczył... Będę szczera. Możę w ten sposób w końcu uwolnię się od Noela... chodź myśl krąży "a niech szlak go trafi gdy się dowie"...A przecież nic do niego nie czułam, nic a nic przez ostatni miesiąc. Był mi obojętny... tylko te jego zachowanie wczoraj... zupełnie inne... on był taki jak... kiedyś... Nie, z Noelem to już koniec. Ale powraca myśl... jakby to było dotknąć go, zgrzeszyć i go zostawić. Mieć to za sobą. Odejść z myślą "one wcale tak dobrze nie smakują, to był tylko twój wymysł" i już nikt nie spojrzeć w tył... Potrzebuje terapi szokowej... niech będzie co ma być... tak, po raz kolejny popłynę z falami i spieprze wszystko... w tym jestem dobra, w nie przemyślanym łamaniu serc... ale jeśli tak ma być to niech będzie... zmęczona już jestem... tym wszystkim...