u entered my garden withour any permision......
Drugie ciasto już się kończy piec w piekarniku. Po domu roznosi się zapach ciasta, a ja ciągle myślę o nim. Stawiając stopy po zimnych kafelkash, na kuchennej posadzce, próbowalam nie myśleć. Włąnczylam głośno Blue Cafe i zabroniłam sobie myśleć... o nim. Śpiewałam głośno, zagłuszając myśli, chodź od początku wiedziałam, że to nie możliwe. Kolejna faza. "Na Alana". Kiedy to minie? A kiedy znowu wróci? Czy może nie minie, a więc nie będzie musiało wracać? Mam ochotę założyć kurtkę i wyjść. Nie wyjdę, bo wiem, gdzie poniosą mnie moje nogi. Nie postawie stopy na chłodnym chodniku, bo każdy chodnik, prowadzi do niego. Pewnie pracuje... ale po co ja bym tam miała iść? Usiąść, zamówić kawe za 3,50 i wpatrywać się w niego? Sama? Nie... To on ma mnie zdobywać, już o tym zapomniałam... A co jeśli to moje urojenie? Pewnie tak, jak zawsze. Jak kiedyś. Miłość Noela, która istniała tylko w mojej głowie. "On za tobą od początku szalał" tak jak wtedy nie wierzyłam Catrinie, tak i teraz nie wierzę Colmowi i własnemu sercu.
To tak apropo, zdjęcie plaży na Maghary o zachodzie słońca w grudniu... Robione po raz kolejny przez Moi. Pierwszy raz udało mi się uchwycić te śliczne ptaki w ruchu...
Wczoraj byłam na spacerze... w domu zostawiłam komórkę. Ostatnio gdy wzięłam ją na spacer i oglądałam zachód słońca, pod wpływem chwili zrobiłam coś bardzo głupiego. Nie ważne co napisałam i do kogo, ważne, że już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Tym razem nie było zachodu słońca, bo niebo było szare. I było pięknie... Powietrze było suche, cisza... cisza przed burzą. Wiatr był spokojny, delikatny. Ziemia błagała o deszcz. Swymi cichymi krzykami, próbowała wywołać łzy smutku, nieba. Lecz ja wiedziałam... wiedziałam, że jeszcze długo zajmie, za nim niebo zacznie płakać. Siadłam na długim molu i patrzyłam na górę, obsadzoną białymi, malutkim domkami, jak diamentami. Na wyspę, gdzieś tam w dali, taką malutką. I na choryzont... Jak pięknie wyglądała woda w zatoce podczas przypływu, przed burzą... taka spokojna, cicha... Obserwowałam kaczki, a potem przeniosłam się na kamienie i oglądałam łabędzie w rogu zatoki... Jakie one są piękne, co roku przylatują w to samo miejsce. Zawsze razem, samiec i samica. Potem postanowiłąm wrócić do domu okrężną drogą. Przez miasto. Stanęłam na mostku, tuż przy zatoce... Odzielający świat natury, od wielkiego parkingu, na którym zresztą żadko kto o tej porze roku parkuje. Podczas festiwalu jest tu wesołe miasteczko, potem cyrk... Teraz było spokojnie. Nie było tam nikogo. Znowu się zamyśliłam, wpatrując się w potok, mały wodospad. W tym miejscu Daniel planował nasze spotkanie. W tym miejscu wyobrażałam sobie, siebie i Alana... Szum wody, lekki powiew wiatru i zapach białych kwiatów na krzakach. I on... jego ciepło, zapach delikatnie kłujących nos perfum, jego duże dłonie i ciało obejmującą mnie... Cała ja i cały on... Oboje dla siebie... Razem. Czy tak kiedyś będzie? Już dawno tak nie myslałam o żadnym facecie... nie pozwalałam sobie marzyć. Bo ścieżka marzeń szybko wkracza na ścieżkę miłości. A ja boję się zakochać... boję się zakochać po raz kolejny, bez wzajemności... Już raz przeszłam przez to piekło, już nigdy więcej...