już nie takie pierwsze kroki, na ziemi irlandzkiej......
Już jestem spowrotem... Sama nie wiem co napisać. Chciałabym napisać, że było świetnie i genialnie. Chciałabym móc tak napisać... bo było przecież przynajmniej fajnie. Była Madelle, była Ewcia i Cinek, była moja siostra duchowa i zarazem chrzestna, było wiele miłych osób... była rodzinka... Heh... ale była także babcia z depresją. Z właśnie tego powodu, nie opiszę mojego pobytu w polsce. Nie chcę rozgrzebywać tego co było i uświadamiać sobie, że prawie, że nic nie odpoczęłam, a co dopiero moi rodzice. Dobrze mi było w kraju... spowrotem tam, skąd przybyłam. I chyba chciałabym wrócić do polski... z wielu powodów. Znaczy się na stałe... ale jeszcze nie teraz. Męża chyba też znajdę sobie polaka. Irlandczyków przekreśliłam. Gdy zobaczyłam naszych polaków, zrozumiałam, że irladczycy to jednak skończone chamy. Nie chodzi mi tutaj już o wygląd... Zresztą, pod tym względem też się zdołowałam. Tutaj par tak nie widać, tutaj jest zabawa. A w polsce jest już zupełnie inaczej... normalniej, mniej dziko i wieśniacko.
Mój pobyt w polsce, w większości spędziłam w koszalinie, a nie u cioci na wsi jak podejrzewałam. Nie... kończę tę notkę, bo nie chcę wracać do tego co było. Chcę pamiętać śmiech, słońce, opalenizne i muzykę. Szum drzew i zapach polskiego chleba. Smak białego twarogu i ogórków kiszonych. O niczym innym myślec nie chcę. No i chciałabym wrócić do Polski we wrześniu, na ślub mojego brata ciotecznego, Waldka. Zjazd rodzinny na który czekałam już bardzo długo. Ale cóż, zobaczymy czy fundusze na to pozwolę.
Cieszę się obecnie z jednego, że jest u mnie teraz Nata Olsza. Z tego cieszę się straszniście.