Krwistoczerwonym markerem...
Dziwnie tak jakoś... zapracowana, zalatana... końca drogi już nie widzę. Biegam, załatwiam, drukuję, ustalam, a w przerwie... śmieję się z zachowania facetów. Lub raczej, faceta. Moje machnięcie głową, przywołanie i jego szczęśliwe podskoki, uśmiech od ucha do ucha. I jak tu ich nie traktować jak pieski, no jak?
I prośba o więcej czasu... daj mi się zastanowić. I ta presja, ta cholerna presja. Wszystkie chcą się zwalić. Taka grupowa zemsta. Nie dość, że tylko Hanna, to jeszcze Fiona, Ash i Eve. Nie no, najlepiej zaprośmy całą szkołę! Oj ludu... Plan idiotyczny... ale co ja wam poradzę, skoro ona nie słucha? I wiem doskonale jak będzie, on napisze potem czy możemy się spotkać SAMI. A wtedy ja, według tego planu oczywiście, powiem nie. No jasne! Złamię mu serce, zabawię się nim. Wyrwe, zdepcze a potem wsadzę na miejsce. Im szybko zajmie pogodzenie się. Mnie Daniel nie zapomni tego długo... Nie wiem co zrobię... ale raczej nie pójdę na ten plan. Hanna się pewnie obrazi... oj, stanie się co ma się stać.
Bardziej moi drodzy trzęsę kuperkiem (jak prezydent Kwaczyśnki, przepraszam Kaczyński), przed wizytą u ginekologa :/ Ludu... wiem, że już czas bo i z lekarzem jest trochę do omówienia, ale powiedzcie mi, kto w wieku 15lat chciałby latać przed lekarzem z pośladkami na wierzchu? I nawet nie wiem czy lekarz to facet czy baba, bo mnie mój lekarz rodzinny umawiał. Inaczej czekałabym wiele dłużej :/ Wiecie to Irlandia, tutaj lekarzy jak trufli (niewiele). No cóż, trzeba zagryść zęby i ruszać przed siebie. A to czy gębą walniesz w błoto czy nie, cóż, czas pokaże :]
Tak na zakończenie, krwistoczerwonym markerem skręślam z listy marzeń "facet który mnie pokocha". Bo niestety, kochają mnie ci, których nie kocham ja, a ja kocham tych, którzy nie kochają mnie. Następnym razem mocno się zastanowię nad treścią życzenia i jego sformułowaniem...