• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Good Girls Don't

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 29 30 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Maj 2009
  • Marzec 2009
  • Styczeń 2009
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004

Archiwum 20 października 2006


to i owo...

Nick: mikia

Zaczęłam pisać po nad 2lata temu jak pamiętam, więc styl i język trochę dziecinny... (Mowa tu o moim opowiadaniu Eire). Eire II jest o wiele lepsze :] To tak jakby ktoś chciał looknąć na pamiętniki.

Wybaczcie, że nie zaglądam na wasze blogi, ale coś ostatio nie mam do tego czasu. Ciągle coś trzeba zrobić, w czymś pomóc, komuś pomóc, gdzieś pojechać, z kimś pojechać... I ta nauka heh... Ale obiecuję, w krótcę nadrobię wszystkie zaległości :]

Dzisiaj możliwe, że wieczór z Shanem... Zobaczymy co z tego będzie...

Ciąży Joanne nikt nie traktuje na poważnie. Rozmowy o zakupach dla dziecka, o odwiedzinach w szpitalu, o chrzcinach. I jak to trzeba będzie jakieś fajne ciuchy na owe chrzciny kupić i oj! jaki słodki będzie ten dzidźuś... Przepraszam, że nie potrafę skakać do nieba jak inni. Gadać o głupotach... Mnie na usta pchają się pytania, co ze szkołą? Ze studiami? Gdzie zamieszkacie? Jak się czujesz? I boję się za ich dwoje... dziwne? W końcu nie mój problem prawda? Wszyscy w naszej paczce boją się mówić na ten temat na poważnie. Fiona w ogóle nie porusza tego tematu, ona też jest przerażona jak ja. Woli nie mówić nic, niż pierdolić trzy po trzy. Kiedy zaczynam mówić na poważnie, pytam jakie są ich plany, dziewczyny mnie uciszają. Trzeba się cieszyć i wspierać! Chore to wszystko... chore!!!!

*

O to owy artykuł:

Może należałoby się najpierw przedstawić. Żeby tak miło było na początek. Na imię mam M.H. Dla Irlandczyków Michaela H. (czyt. Hordyniek), często pisane jako Hordyneic, Hordymec i moje ulubione, Hydronic. Cóż, niestety Irlandczycy nie mają talentu do zapamiętywania cudzoziemskich nazwisk. Ba, często nawet irlandzkich nie potrafią zapamiętać. I tak się cieszę, że nie mam na nazwisko np. Brzdąkiewicz, dopiero by Irlandczycy łamali sobie języki. Zresztą jestem pewna, że wielu z was zna mój ból i często czujcie się poirytowani z powodu przekręcania waszych  nazwisk. Uwierzcie mi, z czasem można się przyzwyczaić, a nawet zacząć śmiać się z tego, tak jak robimy to z moją matulą. Na dyplomach zawsze przekręcają moje nazwisko, można by powiedzieć, że mam kilka tożsamości. Jak szpieg!

 

Wiosenek mam szesnaście. Choć często czuję się, jakbym miała ich wiele więcej. Zawsze byłam dojrzalsza niż rówieśnicy. Poza tym życie, kilka przeprowadzek (można by powiedzieć, że jesteśmy nomadami), zmiana szkół, to spowodowały, na dobre mi to jednak wyszło. Świat mnie nie przeraża, wręcz przeciwnie, stoi otworem. Nie boję się zmian, nawet je lubię. To tak jakby zmienić wodę w akwarium, świeże uczucie w oskrzelach. Oczywiście, można przez całe życie siedzieć w tej samej wodzie, ale przecież nie chcielibyśmy by doszło do „odkrycia tego wewnętrznego fuj, tego wewnętrznego ble”.   Życie to jedna wielka przygoda, niekończąca się wędrówka. A ja niestety jestem taka Misia wędrowniczka.

           

Na zielonej wyspie mieszkam od prawie pięciu lat. Z felietonu mojej matuli pewnie wiecie już,  jak tu trafiliśmy. Usłyszeliście opowieść o lodówce, rozłące i późniejszym pakowaniu walizek. Powiem tak, lodówki wymarzonej, amerykańskiej z automatem do lodu, jeszcze nie mamy, ale może kiedyś Bóg da, o ile ojcu coś nie strzeli do głowy i nie wywiezie nas do innego kraju, np. na Alaskę. Pamięta ktoś z was jeszcze taki serial „Przystanek Alaska”? Mnie się zawsze kojarzy z łosiem, nie wiem dokładnie, dlaczego. Takie dziecięce wspomnienia, nie zawsze mające sens.

           

Wiadomo, początki zawsze są trudne. Nowa miejsce, szkoła i ludzie. Nowe środowisko, inna kultura. Z latami przyszło się przyzwyczaić, nawet zrozumieć. Przymykam oko na ich denerwujące zwyczaje, te dobre przyswajam do swojej polskiej natury, jednak polką nigdy nie przestanę być. Są rzeczy, których ja nie rozumiem w nich i których oni nie rozumieją we mnie. Trochę mi zajęło zanim znalazłam ludzi, którzy mnie zaakceptują taką, jaką jestem, bo muszę przyznać, charakterek mam trudny. Dużo się śmieję, mówię jak najęta, jestem najnormalniej w świecie walnięta. Niepoprawna optymistka, straszna indywidualistka i kocham to w sobie. Tą inność. Moi irlandzcy przyjaciele też to polubili. Rozmowy są ciekawsze, kiedy nie wszyscy się zgadzają, kiedy myślenie nie zawsze jest anglosaskie.

           

Zapytacie, czy mam lub miałam problemy z językiem? Oczywiście, że na początku miałam. Uczyłam się języka przez sześć lat. Trzy lata w prywatnej szkole, kolejne trzy po przeniesieniu się do publicznej podstawówki i oczywiście dodatkowe lekcje języka po szkole. Matka wierzyła głęboko, że język prędzej czy później mi się przyda. Angielski nawet bardzo lubiłam i traf chciał, że trafiłam do anglojęzycznego kraju. Dlatego, teraz się już tak nie chwalę, że lubię francuski, bo nie daj Boże, los mnie rzuci do Francji! Choć kto wie… może kiedyś? W Paryżu byłam z klasą i pokochałam to miasto, ale o tym, kiedy indziej. Na razie dobrze mi na wyspie skrzatów i nie mam zamiaru się nigdzie przenosić.

Język opanowałam bardzo dobrze. Stał się trochę jak mój drugi ojczysty. Nie sprawia mi już różnicy, w jakim języku mówię, czytam lub oglądam filmy, chociaż złapałam się ostatnio na tym, że te ostatnie wolę oglądać w oryginale. Myśleć, też pewnie czasem myślę po angielsku, lecz już tego nie zauważam.

           

Teraz to słynne pytanie, czy wróciłabym do Polski? Często się na tym zastanawiam i odpowiedź brzmi, na razie nie. W Irlandii odnalazłam spokój ducha. Odnalazłam siebie. Odkryłam talent i miłość do rysowania i do pisania. Tutaj każdy zakamarek, wrzosowisko, skała zaprasza do tworzenia. Nie mówię, że w Polsce tak nie jest. Tylko, że ja zawsze mieszkałam w mieście. Siedlce już mi się wydawały małe w porównaniu do Koszalina, z którego przeprowadziłam się z rodzicami, a tu proszę, kolejna przeprowadzka. Małe miasteczko w samej dziczy Irlandii, na skraju malowniczego Donegalu, ogródek w ogródek z Północną Irlandią. Moi polscy przyjaciele zawsze reagują wielkim okrzykiem - „toż tam ciągle do zamachów bombowych dochodzi!”. Widać, jak mało my Polacy wiemy o Irlandii. Nie, żeby oni też wiele wiedzieli o Polsce. Jeszcze do niedawna byli przekonani, że u nas niedźwiedzie polarne żyją. Zamachów bombowych też nigdy nie widziałam i nie słyszałam by jakiś był blisko nas. Siedzę sobie tutaj jak u Pana Boga za piecem, o IRA czytuję tylko w gazetach, chodzę z psem na długie spacery brzegiem klifów, maluję pastelami magiczne pejzaże i do głowy mi nawet nie przyjdzie, żeby wracać.

 

Jestem pewna, że wielu z was rozumie, o czym mówię. Tym z was, którzy dopiero przyjechali na tą piękną wyspę, życzę byście kiedyś potrafili tak jak ja, stanąć na brzegu klifu, spojrzeć przed siebie, wziąć głęboki wdech świeżego powietrza i poczuć się w pełni szczęśliwym. Ten dzień kiedyś nadejdzie, uwierzcie mi.

 

20 października 2006   Komentarze (1)
Czarna-roza | Blogi