without you im nothing...
Pojechał... 3cudowne dni. Nie znikający z ust uśmiech. Jego piękne oczy, śmiech w najmniej oczekiwanych momentach.
Na skórze nadal wspomnienie jego dotyku, ust które całowały kilkanaście minut temu. Na policzkach łzy... Może tylko 5dni... a może aż 2tygodnie. W piątek dni otwarte u niego na uniwersytecie. Mieszka w akademiku, mogłabym pojechać ze szkołą i zniknąć na 3godziny. Nauczycielka by nie zauważyła, zresztą jej to wisi co my robimy przez te 3godziny. Pytanie czy nas zabierze...
Heh... Nawet nie wiecie jak tęsknie... A to tylko 20minut... Przeze mnie się spóźnił na spotkanie z Adrianem, przyjacielem którego miał odebrać i mieli jechać spowrotem do Dublina. Nie chciałam go puścić, on nie chciał iść. On nie chciał wypuścić mnie ze swoich ramion, ja nie chciałam przestać go całować. Doszło do momentu kiedy staliśmy na środku pokoju, pocałunek na pożegnanie który okazał się po raz kolejny czymś więcej. Zaczęłam już zdejmować jego koszulkę (propozycja jego dłoni) kiedy sobie uświadomiłam, gdzie my z tym idziemy. On od już pół godziny powinien być w drodze...
"Musisz jechać..."
I łzy w oczach. Jego ramiona, moja twarz skryta w jego koszulce, pocałunek we włosy i szept do ucha "to tylko 11dni i będę znowu z tobą.." 11dni bez jego pocałunków, bez jego dotyku, bez jego ramion i pocałunków na dobranoc. 11 dni bez jego śmiechu, jego obecność. Bez zapachu wody kołońskiej którą nadal czuję na dłoniach...
Nienawidzę rozstań i nienawidzę płaczliwej siebie...