tak trudno jest pyłek strachu strzepnąć...
Wczorajsza sobota była jedną z najlepszych sobót w moim życiu. Wieczór był przecudowny. Rising of Hanibal, potem kilka drinków z jego kumplami z Letterkenny, w jednym z tamtejszych klubów. Weszłam bez problemu. Moje kofanie nie piło, bo oczywiście prowadziło... :] Oczywiście po jakimś czasie, ciała zaczęły się denerować i się wymknęliśmy, żegnając się szybko z wszystkimi. Nasz cichy zakątek w górach... ach... xD
*
On: Nie wiem jak ci to wytłumaczyć...
Moi: coś jest nie tak?
On: Denerwuję się..
Moi: Ale czym?
On: To trudne do określenia.. Boję się, że wszystko schrzanie. Zrobię coś źle...
Moi: Nie bój się, nie schrzanisz.
On: Ale to nie takie proste... nie potrafię tego wytłumaczyć...
Przerwa. Kiedyś mi tłumaczył. Ja też się boję, ale czy ta cała bojaźń ma sens? Tak, boję się, że zrobię coś źle, nie tak jak robiły to inne... On boi się, że posunie się za daleko.. Przynajmniej tak mi kiedyś tłumaczył. Teraz nie wiem czy chodzi o to samo, czy o co innego. Ma mi to dzisiaj wyjaśnić. Nie musi.
Tak, cholernie się boję, że go stracę. Próbuję z tym walczyć, bo strachem nie da się żyć. Po prostu nie idzie tak!
Bo co jeśli się okażę, że jednak istnieje druga taka jak ja? Albo co gorsze... lepsza? Heh...
Wszystko pewnie dlatego, że przyzwyczaiłam się do tego, że co piękne nie trwa wiecznie. Oj żeby to trwało... żeby trwało wieki!