Felieton by my mother :] famous Katarzyna...
Eureka, znalazłam! Nie jest on, jak się okazało na temat halloween, tylko balu przebierańców podczas karnawału. Ważne jednak jest to, że jest o przebieraniu się i jest genialny (jak wszystkie felietony mojej matki). Zresztą przeczytajcie sami, a jak będziecie chcieli, to od czasu do czasu umieszczę odrobinę geniusza by my mother :]
Bal karnawałowy to nie zawsze musi być droga impreza na 100 par z nieśmiertelnym tatarem, flakami i kotletem z pieczarkami. Grupa przyjaciół może wspólnie wynająć salę lub jej część, zorganizować sobie ulubioną muzyczkę (w tym dopomoże starsza latorośl) i ustalić co kto przygotowuje do jedzenia. Koszty naprawdę nie muszą być kosmiczne. Wiem, bo sama nie raz w czymś takim uczestniczyłam, ostatnio na krótko przed urodzeniem mojego syna. Ustaliliśmy, że będzie to zwariowany bal przebierańców. To dopiero było wyzwanie. Ze mną była sprawa prosta, w dziewiątym miesiącu ciąży mogłam przebrać się jedynie za bałwana , ale co wymyślić dla męża? Razem z dwoma koleżankami wybrałyśmy się do teatru (było to w Koszalinie), do Pana Kazimierza w łaskę, żeby nas poratował. Nie zawiódł , po godzinie przeszukiwania kostiumów znalazł coś odpowiedniego. Sprawa była o tyle skomplikowana, że nasi mężowie są słusznej postury, a aktorzy w teatrze w znacznej większości albo niżsi, albo szczuplejsi. Do dyspozycji miałyśmy kostium mnicha i księdza, dla koleżanki sukienka księżniczki. Cóż było robić, wzięłyśmy. Rysiu ( mój mąż) postanowił, że mnicha przerobi na Araba i jakoś to będzie. Poczernił sobie wąsy i brwi, na głowę założył arabską chustę (taką czarno-białą), a do pasa przytroczył sobie miecz-zabawkę, zupełnie jak prawdziwy. Przebranie było imponujące. Do taksówki wsiadłam pierwsza, bo Rysiu pobiegł jeszcze wyrzucić śmieci. Czekam na niego, a tu kierowca zagaja: - Nieźle Pani tego Araba wychowała. Wie Pani oni do pomocy wcale nie tacy chętni. A to mąż?- pyta. Coś mnie podkusiło i powiedziałam, że to tylko znajomy rodziców przyjechał w odwiedziny. Usłyszałam:
To co, kroimy Araba i dzielimy się po połowie, gdzie chcecie jechać?- na to wszedł właśnie mój mąż i po polsku wskazał kierunek kursu. Taksówkarz mało nie dostał zawału serca, dobrze, że tego miecza nie widział, bo by nie przeżył.
Wreszcie dotarliśmy do pubu, gdzie byliśmy umówieni. Na miejscu byli już prawie wszyscy, coś nam nie pasowało, ale jeszcze nie wiedzieliśmy co. Wchodzimy i z niedowierzaniem widzimy całą salę znajomych przebranych za koty. Jedna z koleżanek zapomniała powiadomić nas o zmianie planów . Ponieważ wszyscy mieli dylemat w co się przebrać, ukierunkowali pomysł na koty właśnie, duże, małe, czarne, rude, grube, chude, ale koty i nic więcej. Przezabawna sytuacja, wyobraźcie sobie tańce, cała sala pełna kotów, a na środku bałwan, Arab, ksiądz i księżniczka.
Trzy tygodnie później, podczas porodu mojego syna, kiedy akcja stanęła w martwym punkcie i groziło mi długie oczekiwanie na rozwiązanie, żeby odgonić złe myśli, zaczęłam opowiadać o tamtej nocy karnawałowej. Tak się z położnymi śmiałyśmy, że aż lekarz przybiegł (pewnie myślał, że potrzebna pomoc psychiatry) i sam po chwili się śmiał. Nagle akcja ruszyła i za pół godziny na świecie już był Wojtek.
Jeszcze raz życie okazało się najlepszym scenarzystą, a śmiech lekarstwem na wszystko.